poniedziałek

Koncertomania, czyli jak polecieć w kosmos


Latem na studentów działa nadprzyrodzona siła, a każdy plener jest jak magnes. Głodni wrażeń poruszają się po festiwalowej orbicie Gdynia- Jarocin- Mysłowice-(...)-Kraków. Mało tego, nie przestaje ich ta odyseja kręcić. Place koncertowe przypominają gwiezdne wojny z coraz to jaśniej świecącymi gwiazdami, a tłumy fanów przeżywają kosmiczny odlot. Czy ktoś umie wytłumaczyć to zjawisko?
Zacznijmy od założeń. Na festiwalach możemy wreszcie zrzucić pelerynę zdrowego rozsądku. Operacja „reset” jest warunkiem odlotu. Przeprowadzam wywiad środowiskowy i dociekam co z tą peleryną. -Na co dzień gramy z otoczeniem w przeróżne gry i obsadzamy się w rozmaitych rolach wobec innych ludzi. Gra przypomina kołatanie, bo każdą godzinę traktujemy jak inwestycję. Peleryną jest godzenie się na nieodpłacalne staże, zdobywanie punktów w CV, na które tak naprawdę nie ma się ochoty.- twierdzi Marcin, student UAM. Pytam go w takim razie po co gramy. – Żeby być w kontakcie z innymi i biec w tym samym tempie, by doświadczać zainteresowania. Wreszcie- by w konsekwencji letnie szaleństwo było jak fizjologiczna potrzeba- prosta odpowiedź na banalne pytanie?

Stan nieważkości

Przecież dopiero „nie grać” znaczy „żyć”. Kiedy w takim razie pozwalamy sobie na krzyczenie w niebo i skakanie w błocie? Nawet w wakacje większość robi to, „co trzeba”- zbiera pomidory w holenderskiej szklarni lub kosi trawę w Norwegii. Jak się okazuje, w życiu prawdziwe są tylko chwile. Dla moich rozmówców, najpiękniejsze z tych autentycznych, są koncerty. – Na festiwalach nie trzeba odgradzać się od tryskających emocji. Nie wyobrażam sobie lata bez takiej dawki spontaniczności i szaleństwa. Nagromadzenie przeżyć, wakacyjny feeling, słoneczny luz i masa magii.- Studenci zarażają się wzajemnie, a na nawrót choroby decydują się co rok. –Nadajemy na tej samej fali, solidarnie zdzieramy gardło od wycia do uzależniających refrenów. Wreszcie możemy- twierdzi Ania, która jednocześnie pracuje, studiuje i jeszcze ma ochotę interesować się światem.- Musiałam pojechać na zeszłorocznego Openera, by przekonać się, że mdlenie w ekstazie to nie hiperbola koncertowych relacji.- Chóralne wiwaty tłumnie zgromadzonej widowni bez wątpienia dopełniają atmosferę muzycznego święta. Co z resztą?

Marsjanie atakują

Publicysta „Polityki”, Jacek Żakowski pisze o festiwalowi czach „młodzież jakościowo wyrastająca ponad swarliwą, zaściankową i ksenofobiczną, rządzoną przez kombatantów, III Rzeczpospolitą”. Z dumnie wypiętą piersią spytałam więc znajomego, tzw. „stałego bywalca” imprez plenerowych, czy coś w tym jest. – Na festiwalach jest wszystko to, co nie zapełnia pierwszych stron obrazkowych gazet i nie schlebia gustom typowych wczasowiczów. Zarówno muzycy, jak i widownia przeszywają się wzajemnie pozytywnymi fluidami. Skoro tak samo odbieramy muzykę i uwalniamy emocje… to tak samo patrzymy na świat- Jak się okazuje, mianownikiem festiwalowej rewolucji są ludzie, którzy mają do świata trochę pretensji. Młodzi, żywiołowi, ale także odważni, śmiało idący pod prąd. Na festiwalowej scenie wyrażają siebie przede wszystkim gwiazdy jeszcze nie odkryte. Nowe brzmienia są jak czarna dziura- tak silnie oddziałują na swoje otoczenie, że wzniecenie kumulacji hałasu, a w konsekwencji triumfalny boom jest trafiony co do sekundy. Radzę zapiąć pasy, bo wielkimi krokami nadchodzi gorący sezon festiwalowy. Oby lato 2010 roku muzycznie wgniotło nas w ziemię!

3 komentarze:

  1. Opener rządzi!!

    OdpowiedzUsuń
  2. chodzi o to, żeby się odciąć od polityki, studiów, problemów i tego całego brudu codziennego. Czyste emocje, czysta telepatia... Krew, cukier, seks i magia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, świetnie to opisałaś!
    Do zobaczenia w plenerze!
    Piotrek

    OdpowiedzUsuń