poniedziałek

Feminizm - czym jest i nowe wyzwania, z jakimi powinien się zmierzyć

Irytujący jest dla mnie fakt, że wszystko co ma związek z feminizmem budzi strach i odrazę. Czytałam, że aż ¾ kobiet nie nazywa siebie feministkami . Wynika więc, że dla tejże większości równouprawnienie wobec prawa (będące ideą feminizmu) jest obojętne. Moim zdaniem, każdy powinien otwarcie wypowiadać się na temat frapujących go problemów, śmiało rozwijać swoje wątpliwości, zaciekle stawiać opór, gdy chodzi o swoją godność i sprawiedliwość. Przeraża mnie świadomość, że na świecie jest o kilkadziesiąt milionów kobiet mniej, niż wynikałoby to z praw demografii . Ten stan rzeczy nie jest wynikiem klęsk żywiołowych czy wojen. Brakuje tylu kobiet, gdyż nie pozwolono im się narodzić, a narodzonym- żyć. Jak można odebrać tę informację bezemocjonalnie? Dlaczego tak rzadko rozmawiamy o aktualnych zagadnieniach XXI wieku, czyli np. o miejscu kobiet w polityce i w literaturze, o pornografii, abolicjonizmie feministycznym, granicy między gwałtem a flirtem, wymuszonych małżeństwach, stosunku do własnego ciała? Próba otwarcia się w wyrażaniu własnego zdania, dzielenia się poglądami powinna być wyzwaniem, ale nie dla feministycznego nurtu- tylko dla całej społeczności. A tymczasem- brak ustosunkowania się do tych aspektów, milczenie, konformizm, bierność- w mojej opinii- powodują, że z feminizmu raczej się kpi, niż o nim dyskutuje, pojęcie to stanowi obelgę. Niepoważne traktowanie tego ruchu sprawia, że miesza się słuszne postulaty kobiet walczących o równouprawnienie z poglądami skrajnymi.

Jest to dla mnie temat drażliwy, bo przecież feminizm nie ma NIC ani przeciwko kompromisom (jeśli nie niszczą jednej ze stron) ani przeciwko mężczyznom, ale po prostu z chęcią uświadomi kobietę, że na przykład podporządkowywanie się despotycznemu, szowinistycznemu mężowi nie jest jedynym dostępnym rozwiązaniem, tylko dlatego, że kobieta żyjąca samotnie i bez mężczyzny to nadal zjawisko społecznie potępiane.

Zresztą nie chodzi tutaj tylko o model tradycyjnej rodziny. Zgadza się, w okresie kształtowania się feminizmu, tj. w XIX wieku, bycie kobietą oznaczało bycie matką. Z racji jej zdolności rozrodczych, kobiecie oddawano niejednokrotnie część boską, ale też uważana była za osobę nieczystą, a ciążę i poród otaczano tabu (nierzadko wiązało się to z czasowym wykluczeniem kobiety ze społeczności). Ale właśnie, zamykając kobietę w obrębie jej cielesności, przypisując jej jedną, jedyną rolę- uległej i potulnej żony i matki, odmawiano jej prawa do kształtowania rozumu. Powszechnie uznawano takie praktyki za zbyteczne, a nawet szkodliwe. Kobietę postrzegano więc tylko jako „płeć, która rodzi”, jednostkę bliższą przyrodzie nie mogącą już kreować żadnych innych idei . To właśnie spowodowało bunt reprezentantek feministycznego nurtu, które śmiało zaczęły się domagać, by nie wmawiano im, że bycie matką i żoną to ich jedyne powołanie.

Popieranie kobiet w ich walce o równy dostęp do polityki, życia publicznego i kulturowego, o możliwość poszerzania horyzontów i sprawiedliwość nie oznacza wcale uszczuplania roli mężczyzn. Dla społeczeństw jest to najlepsza gwarancja równowagi i rozwoju. Przez trzy tysiące lat dochodzono do tego prostego wniosku (!)- zgadzają się z nim obecnie wszyscy autorzy postępu i przywódcy rządów.

Uświadomienie sobie tej oczywistości to niestety nie koniec problemu. Nurtujący jest fakt, że wprowadzanie w obieg społeczny prawa do życia, bez dyskryminacji ze względu na płeć (pierwszego z praw podstawowych!) jest mniej lub bardziej konsekwentne, z mniejszą lub większą wytrwałością lub hipokryzją. Faktyczne wdrożenie wszystkich praw, konwencji i deklaracji w codzienne życie jest kolejnym wyzwaniem rzuconym ludności.

Jesteśmy u progu trzeciego tysiąclecia, a nadzieja kobiet ulokowana jest nadal tylko w kobietach. W dziele transformacji społeczeństw na bardziej nam przychylne możemy bowiem tak naprawdę liczyć tylko na siebie. Same musimy walczyć o skrawek własnej przestrzeni. Jak w przypadku Gender Studies, których jest wciąż niewiele i traktowane są raczej jako zło konieczne. Feministki co prawda mają swoje pismo („Zadra "), swój portal („Feminoteka ”), fora internetowe, organizują sobie spotkania. Działają jednak samotnie, bez wsparcia i zrozumienia płci przeciwnej. Przez to chyba żyją w coraz większym odizolowaniu od tzw. normalnego świata. Uważam, że oderwaniu od rzeczywistości winny jest m. in. feminizm akademicki, gdzie kobiety, walcząc o przetrwanie (wśród męskich- dominujących- karierowiczów) i wytyczenie krętej (pełnej stereotypowych przeszkód,o niebo trudniejszej) ścieżki do sukcesu, nie są w stanie otwarcie uprawiać feminizmu i zarażać swoją ideą innych (mężczyzn, mężczyzn!).

Feminizm zatem został zrekuperowany w ramach różnych nowych teorii, a także pism (jak np. "Krytyka polityczna") i choć wszędzie jest potrzebna perspektywa feministyczna, problematyka ta dawkowana jest w niewielkich ilościach w rozmaitych mniej poważnych dodatkach (jak np. w „Wysokich Obcasach”, od wielkiego święta pojawia się w poważnych dziennikach). Dlatego też tematy feministyczne we współczesnej cywilizacji popowo- wizyjnej są rozmydlone, zbanalizowane, spłycone. I z tym właśnie nie potrafię się pogodzić.

Chciałabym, żeby zaczęto postrzegać feminizm, zwłaszcza liberalny (czyli najbardziej wyważony i racjonalny), nie tylko jako pewną ideologię, ale przede wszystkim jako odważną postawę w wyznawaniu własnych poglądów, w walce przeciwko krzywdzącym stereotypom i dyskryminacji płciowej. Ponadto, życzyłabym sobie, by feminizm był ruchem społecznym (do tej pory tłumionym...), by sami mężczyźni przyczynili się do zmian, byśmy wspólnie – jako społeczeństwo – znaleźli równowagę i wspólny mianownik we wzajemnych relacjach.

1 komentarz:

  1. Czasami zdaje mi się, że faceci naprawdę są z innej planety niż kobiety. Nie chcę generalizować, ale są takie dni kiedy szczerze wątpię czy używają oni tego na górze do myślenia.
    Niefeministka

    OdpowiedzUsuń