poniedziałek

Stał się cud, czyli jak się zwiedza Costa Brava


Zdałam politykę społeczną w pierwszym terminie i czekały mnie ponad trzy miesiące słodkiego lenistwa. Co więcej, zamiast książek i skarpetek dostałam trochę euro na urodziny. Przyjaciele z kolei odłożyli na rok perspektywę znienawidzenia ogórków w holenderskiej szklarni (zeszłoletnia praca już pozbawiła ich ochoty na mizerię i ogórkową). Byliśmy przekonani, że druga okazja do tak długiej, kolektywnej przygody się więcej nie powtórzy. Postanowiliśmy przeżyć wakacje życia. Po raz pierwszy od matury byliśmy wszyscy razem- my, heinekeny i wakacyjna ekscytacja. Ławka w parku uginała się od naszych pomysłów, a my parowaliśmy od nadmiaru emocji.

Dziki szał

- Dziko może być tylko na Costa Brava!- wykrzykiwał Mateusz. Wino za 2 euro, kameralne zatoczki (potencjalne pole namiotowe), flamenco na plaży… - Ogniści Hiszpanie… - dodała Sylwia. Zaletom nie było końca. Ze zdartymi gardłami powitaliśmy ostatni wschód słońca w Polsce i rozeszliśmy się, by pakować plecaki.
Do pociągu byle jakiego
Rodzice nie byli do końca świadomi bandy- dzieci- wariatów, butla gazowa była niemiłosiernie ciężka, w dodatku traciliśmy równowagę przy zakładaniu stelaży. Byliśmy nieprzyzwoicie optymistycznie nastawieni. Trzydziesto- godzinna „trzęsawica” w pociągu nas bawiła, sąsiadów z przedziału- przerażała.

Byk i jego rogi

Barcelona przywitała nas żarem z nieba. To dobry znak! W pobliżu fontanna z lodowatą wodą, za rogiem McDonald’s, przed nami jachty i morze. Spotkaliśmy Rosjan w naszym wieku, (którzy pękając z dumy, że wiedzą pierwsi) wytłumaczyli nam jak daleko jest Carrefour i Lidl. Umówiliśmy się na nocne szaleństwo na La Rambla. Poszliśmy na plażę popływać i spać. Grzesiowi przyśniła się Corrida. – Wzięliśmy byka za rogi, Karlajn- stwierdził ananas z mojej klasy, a na jego twarzy wymalowała się pełnia szczęścia.

Sprzedawcy marzeń

Pierwszej nocy na najsłynniejszej ulicy Barcelony sprzedawaliśmy zdjęcia Darii (studiując fotografię można zrobić interes, a na ekonomii? Miałam malować całki i bałwanki za pół euro?). Staraliśmy się zwracać na siebie uwagę grając z Ruskami na bębnach. Ja- zgodnie z moim kierunkiem studiów- byłam odpowiedzialna za finanse (czyli za zbieranie euro centów do dżokejki).

Cudownych rodziców mam?

Czas płynął szybko i beztrosko. Barcelona była zagłębiem happeningów (w których chętnie braliśmy udział), koncertów i nietuzinkowych zabaw (np. piana z armat o 4. nad ranem!). Dzięki Ruskom i Darii mieliśmy na wino i bagietki z Lidla. Reszta ekipy odwdzięczała się tzw. „żż” (żałosnymi żartami) i zatapianiem w morzu. Rodzice po miesiącu zaskoczyli nas przesłaniem gotówki. – Żebyście do tej bagietki chociaż dżem kupowali…- wyszeptała błagalnie moja mama przez telefon. Za ratunek pieniężny wybraliśmy jednak opcje zwiedzania Dzikiego Wybrzeża.

Łatwopalni

Po dwóch miesiącach wojaży, gdy nie mogliśmy liczyć na centową nawet pomoc, musieliśmy rozważać powrót do Polski. – Nie mogłaś poznać jakiegoś bogatego Latynosa?! Zaczepiali Cię! Potrzepotałabyś rzęsami i zostalibyśmy u niego na posesji do końca września!- z oburzeniem wymądrzał się Mateusz. Damska siła perswazji (i rozsądku- po raz pierwszy w te wakacje) uderzyła na szczęście chłopaków z podwójną siłą. Wyglądaliśmy jak skwarki, a nasi szatyni od słońca stawali się blondynami. Żar z nieba- nasz dobry znak- wygonił nas na polskie deszczowe pola i lasy.

4 komentarze:

  1. Przyjemnie się czyta :) Lubię ludzi, którzy nie boją się wyzwań i potrafią czasem zaszaleć. Następny razem zabieram się z Wami! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marzy mi się Barcelona...

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś w tym naszym pełnym obowiązków życiu, znajdziemy czas by znowu tak zaszaleć:)

    OdpowiedzUsuń
  4. dobrze sie czyta. nawet odrobine mnie to odespalo.

    OdpowiedzUsuń