poniedziałek

Lek czy weksel in blanco?

Czy Europejski Mechanizm Stabilizacyjny zdoła przerwać łańcuszek katastrof europejskich outsiderów? Czyżby ministrowie finansów 27 krajów UE stworzyli lek będący rekonwalescencją finansową dla Grecji, Portugalii i Hiszpanii? Bez złudzeń. Widmo najpoważniejszego kryzysu w historii strefy euro jeszcze długo nie przestanie straszyć.

Dowodem determinacji UE w przeciwdziałaniu kryzysowi fiskalnemu jest bezprecedensowy i szokujący rozmachem pakiet ratunkowy, który może sięgnąć 750 mld euro w ciągu trzech lat. Na Europejski Mechanizm Stabilizacyjny składają się trzy elementy: 440 mld euro pożyczek i gwarancji kredytowych (udzielane krajom w potrzebie przez inne kraje strefy euro), 60 mld euro w formie pożyczek na rynkach kapitałowych od Komisji Europejskiej oraz wart 250 mld euro zastrzyk finansowy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Aby utrzymać w ryzach rentowności obligacje państw o najwyższych deficytach budżetowych, Europejski Bank Centralny zdecydował się je skupywać w razie konieczności na rynku wtórnym. - Widzimy wspólne działanie trzech instytucji: Rady UE, MFW i EBC. Myślę, że to są działania na taką skalę, że są bez wątpienia adekwatne do skali zagrożeń - powiedział minister finansów Jacek Rostowski. Adekwatne, ale czy skuteczne?

GRa na czas

Na razie zaangażowano relatywnie skromne środki oscylujące w granicach 20 – 30 mld euro dla uciekającej przed bankructwem Grecji. Spłacając Grecji bieżącą ratę zadłużenia Unia Europejska zyskuje czas na uporządkowanie finansowego chaosu - spowodowanego agresywną grą międzynarodowego kapitału spekulacyjnego czającego się na przecenę papierów skarbowych krajów najbardziej zagrożonych pułapką zadłużenia. Kurs wspólnej waluty brodzi po dnie, osiągając 7 maja najniższy poziom od czterech lat. Nic dziwnego, że Unia stojąca na straży swoich finansowych fundamentów została zmuszona do spektakularnych czynów. Inwestorzy nie mogą się przecież dowiedzieć, że efekt niezdyscyplinowanej polityki Grecji to de facto efekt domina, który odrzuciłby wszystkich ochotników kupujących obligacje.

Już nie cyrk, tylko teatr

Przełomowa decyzja EBC o aktywności na rynkach wtórnych blednieje na tle przestraszonych niemieckich i francuskich banków. Te czołowe instytucje finansowe strefy euro mają przecież ulokowane blisko 2 biliony euro w aktywach państw PIIGS (Grecja, Portugalia, Hiszpania, Włochy i Irlandia) w formie nie tylko obligacji, ale także kredytów i gwarancji. 750 – miliardowe koło ratunkowe zostało w zasadzie rzucone nie dłużnikom, ale ich wierzycielom. Niewypłacalność pomagających państw byłaby więc synonimem krachu systemu bankowego eurolandu. Realizacja czarnego scenariusza zależy w dużej mierze od powodzenia gry aktorskiej EBC, który na deskach wtórnego rynku obligacji przyodzieje maskę dobrze płacącego kupca. Kupca, dzięki któremu ceny obligacji wzrosną (tym samym ich rentowność zmaleje) i pozwolą państwom PIIGS wypuścić świeże emisje papierów o niższym oprocentowaniu (które pozwolą na stopniowe zmniejszanie kosztów obsługi zadłużenia).

Kij czy marchewka?

Powyższy plan - podważa najcenniejszy atut EBC - jego reputację jako banku politycznie niezależnego i oddanego sprawie stabilności cen - pisze Wall Street Journal. Rozwiązanie, na które ostatecznie zdecydował się szef EBC Jean Claude Trichet w obliczu stanu wyjątkowego, nie tylko podważa wiarygodność Europejskiego Banku Centralnego, ale także grozi inflacją i dalszym osłabianiem waluty. Aby koło ratunkowe samo nie zatonęło, trzeba na poważnie wdrożyć programy oszczędnościowe. Rządy europejskich outsiderów nie mogą już grać na zwłokę, nie wolno im także ugiąć się pod presją społecznego buntu. Wdrożenie zdeklarowanych programów oszczędnościowych zostanie przecież zweryfikowane najpóźniej pod koniec 2010 r. W trybie natychmiastowym Unia musi uruchomić surowy i precyzyjny mechanizm koordynujący i wymuszający dyscyplinę fiskalną swoich najbardziej rozkapryszonych członków. Przyjęta przez UE funkcja pełnego nadziei rodzica oprócz dawania pomocy ma także karać (np. odcinając od pożyczek unijnych czy zamykając dostęp do funduszy) i wychowywać (przyzwyczajając do utraty pełnej suwerenności rządów w kwestii budżetu i podatków).

Co inni powiedzą

Amerykańskie media wątpią w mobilizujące metody wychowawcze Unii Europejskiej, nie wierzą także w postanowienie poprawy jej najbardziej rozpieszczonych dzieci. Poza tym - inne kraje mogą nadal unikać działań, które zmniejszyłyby ich deficyty budżetowe i zadłużenie - a więc posunięć bolesnych dla społeczeństw i niebezpiecznych dla polityków - ponieważ one także mogą teraz oczekiwać, że będą uratowane przed niewypłacalnością - twierdzą analitycy New York Times’a. Komentarze dotyczą również prywatnych banków, które rozbestwiły nie tylko naiwne PIIGS i wpędziły w kryzys światową gospodarkę. Mimo tragicznego w skutkach kuszenia, private banking nadal występuje w ochronnej woalce, której zrzucenie skutkowałoby destabilizacją rynków finansowych. Washington Post brnie w swych wnioskach jeszcze dalej, przypuszczając, że kryzys skłoni państwa Unii do przekopania swoich napęczniałych systemów socjalnych.

Wy musicie, my już nie

Agencja ratingowa Fitch usprawiedliwia porażki strefy euro światowym kryzysem finansowym, który bezpośrednio przyczynił się do pogłębienia deficytu budżetowego krajów UE (spowodował wzrost średniego deficytu budżetowego ośmiu państw chcących przystąpić do strefy euro do ponad 6% w 2009 roku, przy nieco ponad 1% w roku 2007). Aby spełnić kryterium konwergencji o deficycie nieprzekraczającym 3% PKB, większość krajów ubiegających się o przyjęcie do eurolandu będzie musiała przejść przez długi i trudny okres ograniczeń budżetowych. Co z tego, że kryteria wejścia do strefy euro są tak wyśrubowane, że nie spełniają ich nawet państwa już do niego należące?

The time is later

Nie trudno dostrzec, że Polska przyjęła strategię „poczekamy, zobaczymy”. Kwestia przyjęcia euro wydaje się być teraz drugorzędna i słusznie – w oczekiwaniu na ujarzmienie finansowego chaosu strefy euro nie widać powodów do pośpiechu. My nie spełniamy żadnego kryterium konwergencji (nawet kryterium stóp procentowych), a Bruksela w najbliższych latach otworzy drzwi jedynie dla maleńkiej Estonii. Zdaniem Rostowskiego lepiej, że nie mamy obecnie w kieszeniach euro, co nie zmienia faktu, że walutowe zawirowania wcale nas nie oszczędzają. Złoty wciąż jako „waluta wschodząca” jest jedną z najsłabszych na świecie, obarczoną większym ryzykiem niż pokiereszowane euro. W opinii Leszka Balcerowicza zamiast myśleć o wejściu do strefy euro, powinniśmy skoncentrować się na reformie finansów publicznych. Obowiązkiem rządu jest obecnie prowadzenie polityki zorientowanej na oszczędności, dokładnie takiej samej jaką zmuszony byłby prowadzić będąc pod rygorem eurolandu. Bez względu na to, czy za parę lat nasz wspólny europejski dom będzie wzmocnioną twierdzą czy popadającą w ruinę wątłą konstrukcją, uzdrowione finanse i własna waluta powinny zapewniać nam wysokie miejsce w unijnym peletonie.

1 komentarz:

  1. Mimo kryzysu w eurolandzie, Polska ciągle wierzy w unijną walutę i chce ją szybko przyjąć. Mam jednak nadzieję, że grecka katastrofa nakłoni naszych polityków do ostrożności i zmobilizuje do kompleksowych działań na rzecz spełniania kryteriów z Maastricht.

    OdpowiedzUsuń